Słowem wstępu, błagam, nie patrzcie na te koszmarne skórki,to właśnie efekt balsamu, o którym ostatnio pisałam (możecie sobie przypomnieć klikając TUTAJ).
Lakiery bazowe to:
- Rimmel Lycra Pro nr 500,
- Safari nr 55.
Do stemplowania używałam oczywiście lakierów Konad: jasno różowego oraz białego i wzorku z płytki Boundle Monster 221.
Efekt szronu uzyskałam dzięki warstwie Platinum French krok 2 Platinum Shimmer Sally Hansen,który gościł już na moim blogu TU,a także TU i TU też ;-P.
W sztucznym świetle.
Co mogę powiedzieć o samych lakierach? Peppermint to jeden z moich ulubionych lakierów. Kolor jest bardzo intensywny i dość zimny, jak na miętuska. Nakłada się rewelacyjnie dzięki płaskiemu szerokiemu pędzelkowi i odpowiedniej gęstości. Nie spływa, nie bąbelkuje, nie smuży. Po prostu cud, miód i orzeszki ;-P Kryje idealnie już po 2 warstwach, przy czym bardzo szybko schnie,tylko około 5 min na warstwę.
Przejdźmy teraz do Safari. Tu sprawa się komplikuje. Do tej pory żaden lakier tej marki aż tak mnie nie zdenerwował. Jest bardzo rzadki (zalewa skórki) i nie chce kryć- na zdjęciu aż 4 warstwy. Długo schnie, koszmarnie smuży i co najgorsze, po 2 dniach się zważył (!!!) Kupiłam go, co prawda, w sklepie,ale wydaje mi się, że musiał być źle przechowywany,bo drugi lakier Safari,który wtedy nabyłam też szybko zrobił się jakiś mętny. Przez to zraziłam się do zeberki i omijam stoiska szerokim łukiem.
Jak myślicie czy to pojedynczy przypadek czy pogorszenie jakości lakierów? Jakie Wy macie doświadczenia z Safari?
Ślicznie to wygląda. Co do Safari to zawsze były dobrej konsystencji ale zauważyłam, że dosyć szybko gęstnieją.
OdpowiedzUsuńpiękny efekt, ślicznie odbiły się stempelki
OdpowiedzUsuńPiękny mani :) O Safari się nie wypowiem, bo co prawda mam, ale rzadko używam ;)
OdpowiedzUsuń